Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Latami szukał śladów prababci, którą zabrało gestapo. I odnalazł...

RED
Maria Ratajczak na jedynym zdjęciu, jakie zachowało się po wojennej zawierusze
Maria Ratajczak na jedynym zdjęciu, jakie zachowało się po wojennej zawierusze Archiwum Arkadiusza Szlachetki
Szukał śladów prababci Marii Ratajczak wiele lat. Bo obiecał to babci, córce prababci. I odnalazł. Dzięki Arkadiuszowi Szlachetce z Niegosławic niemal 100 więźniarek obozu Ravensbrück pochowanych w zbiorowej i anonimowej mogile w Neubrandenburgu odzyskało tożsamość.

Od ponad dwóch lat poznajemy efekty Pana niestrudzonej pracy jako strażnika pamięci. We wrześniu chciał Pan zorganizować w Niegosławicach Forum Pamięci. Czy się odbędzie?
Niestety nie, oczywiście ze względu na sytuację panującą na świecie, spowodowaną pandemią koronawirusa. Taką decyzję podjął komitet organizacyjny forum.

Co Pan chciał osiągnąć przez jego organizację?

Forum Pamięci miałoby być formą integracji stowarzyszeń, środowisk patriotycznych, które codzienną działalnością upamiętniają i polskie ofiary, i bohaterów narodowych.

Mam kontakt z wieloma środowiskami, wiem, że jest ich dużo i że są pozostawione same sobie. Chciałem, by dzięki temu spotkaniu poznały się ze sobą, żebyśmy podyskutowali o sposobach obchodzenia się z przeszłością i historią we współczesnym świecie, porozmawiali o pojawiających się trudnościach w naszych staraniach i ewentualnie wymienili informacjami, kto może nam pomóc. Nie możemy bowiem pozwolić na zapomnienie o bohaterach, którym zawdzięczamy to, co teraz mamy jako naród i to, w jakim żyjemy świecie. O tych osobach i wydarzeniach trzeba pamiętać. I to upamiętniać.

W pierwszym pytaniu celowo użyłam określenia „niestrudzona praca”. W odniesieniu do niestrudzenia w działaniu przymiotnik ma co najmniej 25 synonimów, np. konsekwentny, niezmordowany, wytrwały. Czy takie trzeba mieć cechy charakteru, by przez wiele lat starać się ustalić losy prababci Marii Ratajczak?
Na pewno trzeba było chcieć dowiedzieć się tego, co stało się z prababcią. W mojej rodzinie to historia niezwykle ważna, bolesna i trudna dla mojej babci, córki Marii Ratajczak. Babcia opowiadała mi historię aresztowania jej mamy przez gestapo, mówiła, że nie wie, co z nią się stało, że może trafiła do obozu. Przez całe życie tęskniła za nią i wciąż tęskni. Zawsze mówiła, że zrobiłaby wszystko, żeby dowiedzieć się, gdzie zginęła, że pojechałaby nawet na drugi koniec świata, gdyby tylko wiedziała, gdzie jest jej grób. Moja prababcia stała się bliską mi osobą, choć przecież nie miałem szans jej poznać.

Pewnie nieświadomy tego, co mówię, powiedziałem babci, że znajdę jej mamę. Szukałem śladów prababci latami, wielokrotnie bywałem w miejscach pamięci, obozach koncentracyjnych. Myślałem wtedy – może jest gdzieś tutaj, może tu zginęła. Wysyłałem zapytania do muzeów powstałych na terenach obozów. Za każdym razem odpowiadano, że w zapisach nie ma Marii Ratajczak. Wiedziałem, że zaginęło wiele dokumentów z okresu wojny i być może nigdy nie ustalimy losów prababci.

Moja babcia miała osiem lat, kiedy Niemcy zabrali jej mamę. Ale z pierwszych lat po wojnie zapamiętała kilka zdań z opowiadania kogoś, kto z jej mamą był w więzieniu. Jak zrozumiała, pod koniec wojny wypuszczono więzionych ludzi, wtedy gdzieś tam spadły bomby i ta osoba pobiegła w jedną stronę, prababcia w drugą. Gdy babcia to opowiadała, myślałem, że pewnie bomba wbiła prababcię w ziemię. Słysząc czasem o szczątkach ludzkich znalezionych podczas budowy, zastanawiałem się, czy to nie moja prababcia. Dziś już wiem, że w Neubrandenburgu, gdzie ona przebywała, w kwietniu 1945 roku były naloty i bomby spadały na miasto.

Jak długo szukał Pan prababci?
W latach trudno to określić. Pisma i maile do różnych miejsc mogących mieć wiedzę o obozach koncentracyjnych, do muzeów zacząłem wysyłać, gdy stałem się dojrzalszy, gdy miałem już dostęp do Internetu. Oczywiście 10-12 lat temu bazy danych dotyczące więźniów były skromne, teraz dane elektroniczne są znacznie bogatsze. Po pewnym czasie, kiedy z instytucji wciąż napływały informacje, że nie znaleziono nazwiska prababci, zdałem sobie sprawę, iż być może nigdy nie dowiemy się, co się wydarzyło. Pomyślałem – trudno, trzeba żyć z tą nieświadomością, ale trzeba pamiętać.

Przełom nastąpił w czerwcu 2017 roku. Dowiedziałem się, że jest taka strona internetowa straty.pl. Wszedłem na stronę i wpisałem dane prababci. I ku mojemu zdziwieniu wyskoczyły trzy zakładki z informacjami, że była więźniarką Ravensbrück o numerze 81182, podana była data śmierci – 14 kwietnia 1945 r. i miejsce – Neubrandenburg. Zawsze interesowałem się historią, losami naszej ojczyzny, historią obozów koncentracyjnych i o wielu z nich wiedziałem, czytałem relacje więźniów, oglądałem filmy. Ale o Ravensbrück nie słyszałem. Dowiedziałem się, że był to obóz na terenie Niemiec, przeznaczony dla kobiet i dzieci.

Był wszakże jeden problem – z informacji wynikało, że prababcia była więźniarką Ravensbrück, a zmarła w Neubranderburgu. Pojawiły się pytania, dlaczego znalazła się w Neubrandenburgu, dlaczego tam zmarła. W Internecie nie było żadnych informacji o związkach tego miasta z obozami. Skontaktowałem się z Rodziną Więźniarek Niemieckiego Obozu Koncentracyjnego Ravensbrück, ale tam nikt nic nie wiedział o Neubranderburgu, choć w stowarzyszeniu pracowały osoby, które przeżyły obóz, także rodziny więźniów. Myślałem, że może Niemcy uciekając przed zbliżającym się frontem, pędzili zdolne jeszcze do pracy więźniarki Ravensbrück w głąb Rzeszy i część, w tym prababcia, zmarła po drodze. Tak działo się w przypadku wielu obozów, np. Auschwitz, w marszach śmierci zginęło wielu więźniów.

Jednak zastanawiało mnie i to, że ktoś podał datę śmierci prababci. Musiał więc widzieć jej śmierć. I pojawiało się pytanie, co stało się z ciałem. Jeśli przechodził marsz śmierci, to gdzie są ciała wszystkich zmarłych kobiet? Ciała zmarłych w marszach śmierci więźniów Auschwitz grzebano w zbiorowych mogiłach, są takie np. na Śląsku, w Wodzisławiu Śląskim, gdzie byłem na uroczystościach upamiętniających tę tragedię.

W końcu znalazł Pan odpowiedzi…
Dotarłem do dra Harrego Schulza, który w Neubrandenburgu zajmuje się miejscami pamięci. Od niego dowiedziałem się, że w Neubrandenburgu była filia obozu Ravensbrück, gdzie kobiety wykorzystywane były do niewolniczej pracy w fabryce zbrojeniowej. Zapytałem dra Schulza, co działo się z ciałami więźniarek z Neubrandenburga, bo w przypadku zmarłych kobiet Ravensbrück ciała palono, a prochy wrzucano do pobliskiego jeziora Schwedt. Dr Schulz odpisał, że w Neubrandenburgu jest zbiorowa mogiła kobiet więźniarek filii obozu Ravensbrück, ale oni nie znają ich tożsamości, nie mają ich danych, a informacja o grobie to przekaz ustny. Dr Schulz dostał ode mnie dane prababci i w którymś momencie napisał, że badając materiały na uniwersytecie w szwedzkim Lund, natrafił na pewien dokument. Były to notatki Polki z Poznania Ireny Pfitzner, więźniarki Ravensbrück, która pod koniec wojny znalazła się w Szwecji wraz z innymi kobietami z obozu, przewiezionymi słynnymi białymi autobusami, wysłanymi po nie przez szwedzki rząd. Więźniarki były w Szwecji leczone, część wróciła do swoich krajów. I protokół zeznań Ireny Pfitzner potwierdził to, co w Neubrandenburgu wiedziano dzięki przekazom ustnym – że w zbiorowej mogile znajdują się ciała więźniarek. Jak ustalił dr Schulz, pani Pfitzner pracowała w tzw. szpitalu obozowym i zeznała, że ciała kobiet, które umierały do 4 grudnia 1944 roku, były wywożone do Ravensbrück i palone w krematorium. Ciała zmarłych po 4 grudnia do końca istnienia filii obozu w Neubrandenburgu zakopywano na polu przy miejscowym cmentarzu. Według pani Ireny, Niemcy nie mieli już paliwa, by wozić ciała do krematorium.

Do protokołu jej zeznań były dołączone dwie listy przez nią sporządzone, a zawierające imiona i nazwiska zmarłych więźniarek przed 4 grudnia i po tym dniu.

Przy każdym nazwisku była narodowość, numer obozowy, blok, data przyjazdu i data zgonu. Na liście 83 kobiet pochowanych w zbiorowej mogile w Neubrandenburgu, na ósmym miejscu od końca jest nazwisko mojej prababci.

Jak znalezienie śladów swojej mamy przyjęła Pana babcia, Halina Wożgin?

Szok, niedowierzanie – ciężko nawet opisać uczucia, które wtedy towarzyszyły naszej rodzinie, zwłaszcza babci. Niemożliwe stało się możliwe. To, że mogliśmy tam pojechać, stanąć nad jej grobem było i wciąż jest ogromnym przeżyciem.

Do Neubrandenburga pojechaliśmy z babcią już we wrześniu 2017 roku. Tak, była ogromnie wzruszona. Ma teraz 86 lat, całe życie przeżyła bez mamy, bez wiedzy o tym, co z nią się stało i wreszcie stanęła przy jej grobie. Kiedy możemy, jedziemy tam, by położyć kwiaty i zapalić znicze. To dla naszej rodziny coś nieprawdopodobnego. Opowiadałem tę historię już wiele razy i ciągle dziwię się, że to prawda, że znalazłem grób prababci. Zdaję sobie sprawę, że jest jeszcze wiele osób, które straciły bliskich, jak babcia swoją mamę. Spotykam takich ludzi, żyją w nieświadomości jak kiedyś my. Moja rodzina może zapalić znicz na grobie prababci, wiele osób wciąż nie może tego uczynić.

Do protokołu jej zeznań były dołączone dwie listy przez nią sporządzone, a zawierające imiona i nazwiska zmarłych więźniarek przed 4 grudnia i po tym dniu.

Pana prababcia zmarła 14 kwietnia, do końca wojny zostało tak niewiele…
Podobne były nasze odczucia. Obóz został ewakuowany 30 kwietnia 1945 roku, zabrakło dwóch tygodni, by prababcia wróciła do domu. Ale może tak musiało być, musiała tam zostać, by szukając jej, można było odnaleźć tę zbiorową mogiłę, o której nikt w Polsce nie miał pojęcia. Gdy te kobiety przywieziono do obozu, straciły imię i nazwisko, stały się numerami. I tak było przez lata, aż do 2018 r., bo spoczywały w bezimiennej mogile. I wreszcie odzyskały tożsamość. Tak sobie to tłumaczę, że widocznie musiała tam zostać.

Właśnie, odzyskały tożsamość, bo stanęła tam tablica z nazwiskami pogrzebanych tam kobiet…
Kiedy pojechałem tam z babcią pierwszy raz, spotkałem się z doktorem Harrym Schulzem i z Eleonore Wolf, dyrektorką archiwum w Neubrandenburgu. Rozmawiałem z nimi o tym, co zrobić, by te kobiety przestały być anonimowe. Oni zapewnili mnie, że ufundują tablicę z ich nazwiskami. I tak się stało. 8 marca 2018 roku moja babcia odsłoniła tablicę, na której znalazły się imiona i nazwiska 83 kobiet spoczywających w anonimowej dotychczas mogile.

Tu trzeba podkreślić, że mieszkańcy Neubrandenburga dbali o ten zbiorowy grób, choć nie wiedzieli, kto tam spoczywa. W 1975 r. utworzyli tam miejsce pamięci, postawili pomnik, figurę kobiety z dzieckiem, a także 15 granitowych krzyży i upamiętniającą tablicę z napisem „Tu spoczywają bezimienne kobiety więźniarki obozu Ravensbrück”. Od tamtej pory co roku 8 marca, w Międzynarodowym Dniu Kobiet, składają tam kwiaty.

Jeszcze przed odsłonięciem tablicy, w październiku 2017, spotkałem się przy mogile z nadburmistrzem miasta. Niechętnie, ale podziękowałem za to, że pamiętają, że dbają o mogiłę. Dodałem, że prababcia nie przyjechała tu dobrowolnie i na wakacje. Nadburmistrz stwierdził, że dbanie o mogiłę to ich obowiązek, że czują się odpowiedzialni za to, co wydarzyło się w ich mieście, że robią to też dla swoich dzieci, by pamiętały o ofiarach. Usłyszeć coś takiego z ust niemieckiego samorządowca, to wielka rzecz.

Po odsłonięciu tablicy postanowił Pan stworzyć wystawę „Dzielne kobiety z Neubrandenburga”. Jak długo ją Pan przygotowywał?
Pierwsza wizyta Neubrandenburgu była pełna emocji i właściwie niewiele z niej pamiętam. Ale podczas drugiej uświadomiłem sobie, że tu wydarzyła się ważna część naszej, polskiej historii. Bo przecież tam nie spoczywa tylko moja prababcia, ale razem 45 Polek, wśród których są i te walczące w Powstaniu Warszawskim, co widać po datach ich przybycia do obozu. Trzeba też wiedzieć, że do Ravensbrück nie trafiały kobiety z przypadku, z łapanek, ale były to więźniarki polityczne, walczące w Armii Krajowej czy działające w konspiracji. Słowem, bohaterki. Jednocześnie szukając wciąż informacji o obozie w Neubrandenburgu, by dowiedzieć się czegoś o obozowym życiu prababci, przekonałem się, że ten podobóz nie istnieje w świadomości publicznej, nie wiedzą o nim ani historycy, ani IPN. Zacząłem informować instytucje o tym miejscu, by przywrócić te więźniarki do pamięci. Bo co z tego, że znamy już ich nazwiska?! Jeśli nie zaczniemy o tym mówić, one ciągle będą zakopane w niepamięci.

Postanowiłem przygotować wystawę, choć nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Najpierw gromadziłem materiały – część dostałem od dra Schulza, znalazłem szkice i zdjęcia lotnicze obozu, jakieś mapy. Dotarłem do pani, która była w obozie z mamą, uczestniczką Powstania Warszawskiego. Ona nie znała losów mamy, gdy któregoś dnia wróciła w pracy w fabryce, mamy już nie było. Dzięki tej pani uzyskałem trochę informacji o życiu w obozie, pracy w fabryce, spisałem to wszystko. Zbierałem informacje, ale nie wiedziałem, czy uda się zrobić tę wystawę i czy ktoś ją pokaże. Z pomocą przyszła prof. Elżbieta Kuta, prezes Rodzin Więźniarek Ravensbrück, której mamy była więźniarką obozu i która go przeżyła. Opowiedziałem całą historię Joannie Gierczyńskiej, kierowniczce Muzeum Więzienia Pawiak, która od razu zgodziła się ją pokazać.

Wernisaż odbył się w marcu 2018 roku w Krakowie w IPN, tydzień po odsłonięciu tablicy z nazwiskami w Neubranderburgu. Gościem honorowym była doktor Wanda Półtawska, więźniarka Ravensbrück, na której Niemcy robili eksperymenty. To także przyjaciółka Jana Pawła II. Później wystawa pokazywana była na Pawiaku, w Poznaniu, Gross-Rosen, Stutthof. Tę wystawę zrobiłem po to, by oddać hołd kobietom pochowanym w mogile w Neubrandenburgu, a że zawsze, gdzie była pokazywana pisały o niej media, to i informacja o tym podobozie szła w świat.

13 kwietnia 2019 roku, w Neubrandenburgu z Pana inicjatywy została odsłonięta kolejna tablica, w języku polskim i niemieckim. Dlaczego chciał Pan, by stanęła tam jeszcze jedna tablica?
Prawie połowa spoczywających tam kobiet to Polki. Zależało mi na tym, by miały tablicę w ojczystym języku. Już w dniu odsłonięcia tej tablicy z wszystkimi nazwiskami zapytałem nadburmistrza, czy będzie miał coś przeciwko temu, by pojawiła się i także taka w języku polskim. Odpowiedział, że są otwarci na propozycje. Ta druga tablica jest skromna, ale z naszym godłem, no i jest. Tego 13 kwietnia po raz pierwszy w tym miejscu odbyła się polska uroczystość, z udziałem przedstawicieli ambasady w Berlinie, IPN, organizacji i stowarzyszeń obozowych, uczniów naszych szkół. Oczywiście byli też przedstawiciele niemieckich władz. Razem około 200 osób. Wtedy też podziękowałem władzom miasta za to, że pamiętali i pamiętają.

Za to wszystko, co Pan zrobił kapituła nagrodziła Pana wyróżnieniem w konkursie Człowiek Krono 2019. Jak Pan je przyjął?
W konkursie uczestniczyło 330 osób wyróżniających się w województwie na wielu płaszczyznach, zaangażowanych w różne sprawy. Jeśli z tych wszystkich osób wybiera się kogoś, kto upamiętnia naszych bohaterów, ofiary czy - patrząc szeroko – historię naszego narodu, to pokazuje, że w XXI wieku pamięć historyczna jest niezwykle ważna. Ja wiedziałem o tym zawsze, dlatego angażowałem się w działania. Tym wyróżnieniem kapituła konkursu dowiodła, że w dzisiejszym świecie, w którym żyjemy pełnią życia, rozwijamy pasje, swobodnie podróżujemy, to upamiętnianie ma niebagatelne znaczenie, że pamiętanie jest bardzo potrzebne.

CZŁOWIEK ROKU KRONO

  • Nagrodę Człowieka Roku Krono „Gazeta Lubuska” przyznaje wraz ze spółką SWISS KRONO w Żarach od pięciu lat. Kandydatami są osoby zgłoszone do dorocznego konkursu GL. Czytelnicy wybierają Osobowość Roku w głosowaniu, a Człowieka Roku Krono - niezależna kapituła.
  • O tytuł Człowieka Roku Krono w 2019 walczyło 330 osób. Tytuł kapituła przyznała Andrzejowi Sirowackiemu ze Strzelec Krajeńskich, a dwa równorzędne wyróżnienia: Arkadiuszowi Szlachetce z Niegosławic oraz Stanisławowi Ostrowskiemu z Gorzowa Wlkp. A. Sirowacki jest kierowcą, z pochodzenia Ukraińcem, pod Szczecinem uratował życie czterem ofiarom karambolu, ryzykując życiem własnym, a St. Ostrowski namówił rodzinę i innych do dbania o świat, po prostu do ekologicznego życia.
  • Tytuł i wyróżnienia przyznała kapituła w składzie: Anna Czekirda, doktor nauk ekonomicznych, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Gorzowie; Krzysztof Lisowski, doktor socjologii Uniwersytetu Zielonogórskiego; ks. Andrzej Draguła z Zielonej Góry, dr hab. teologii, prof. Uniwersytetu Szczecińskiego; dr Tomasz Marcinkowski, politolog z Akademii im. Jakuba z Paradyża w Gorzowie Wlkp.; Maciej Karnicki – prezes SWISS KRONO w Żarach; Maria Jolanta Wegner – doradca zarządu SWISS KRONO w Żarach; Grzegorz Widenka, prezes oddziału Polska Press Grupy w Zielonej Górze, spółki wydającej GL; Szymon Kozica, redaktor naczelny GL.
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Latami szukał śladów prababci, którą zabrało gestapo. I odnalazł... - Gazeta Lubuska

Wróć na zary.naszemiasto.pl Nasze Miasto