Rodzinnie i przytulnie jak w domu. Tylko dzieci ciut więcej...

Artykuł sponsorowany
Jaś i Małgosia, rodzinkowe domy dziecka w Żarach
Jaś i Małgosia, rodzinkowe domy dziecka w Żarach
- Chcę zostać wychowawcą i pracować w tym domu dziecka. Wychowawcy są bardzo fajni, z sercem na dłoni – mówi Martyna, 17 lat. Mieszka w powstałym 11 lat temu rodzinkowym domu dziecka w Żarach. To było pierwsze tego typu przedsięwzięcie w Lubuskiem.

- Dom dziecka? Tutaj? – dziwi się kobieta w średnim wieku. Pytam, bo wciąż nie mogę trafić, a do umówionego spotkania zostało pięć minut. Później okaże się, że w tym momencie dzieliło mnie od domów co najwyżej 100 metrów. Ale z głównej drogi były one nie do zauważenia, na dodatek stoją wśród innych domów jednorodzinnych.

Ten pierwszy jest w kolorze spiżowym, takim brązowo-pomarańczowym, drugi – jasnopopielatym. Przed domami jest droga, dookoła nich widać duże podwórka, rowery obok wejść…

- Osoby, które nie wiedzą, że tu jest rodzinkowy dom dziecka, myślą, iż mieszkają tu dwie wielodzietne rodziny. Oba domy nie mają tablic informujących o placówce – zauważy później z uśmiechem Małgorzata Łozińska – Szklarz, dyrektor Powiatowego Domu Dziecka w Żarach.

Dzieci gotują razem z wychowawcą
Wejść do pierwszego domu czy do drugiego? W którym może być pani dyrektor? Stawiam na drugi. Tuż za drzwiami trafiam na grupkę chyba młodszych dzieci, które otaczają wychowawczynię, jak się domyślam. Prowadzą ożywioną dyskusję, uśmiechają się do siebie. Widać, że czują się tu swobodnie i dobrze. Pytam o panią dyrektor, jedno z dzieci samo z siebie prowadzi mnie do jej gabinetu. Z lewej mijam olbrzymi pokój z telewizorem, po prawej - starszą dziewczynkę, wychodzącą z pomieszczenia, gdzie dostrzegam pralkę. Są schody prowadzące na piętro. Ot, zwykły dom, po prostu. No, może trochę niezwykły, bowiem dla większej rodziny wielodzietnej.

Każdy dom ma pięć pokoi, trzy łazienki, cztery toalety, oczywiście kuchnię, tu połączoną z salonem. - Mamy tu dzieci od 7 do 18 lat. Staramy się, by miały warunki jak najbardziej zbliżone do domowych – mówi dyrektor Małgorzata Łozińska – Szklarz. Dzieci mieszkają w 2-3-osobowych pokojach. Mają do dyspozycji kuchnię, w każdym momencie mogą sięgnąć po jedzenie. Mogą sobie przygotować jakąś kanapkę, odgrzać kiełbasę, usmażyć jajecznicę, wykorzystać to, co jest w lodówce.

Od poniedziałku do piątku posiłki gotują kucharki, ale nie ma tu stołówkowego wydawania porcji, stałej godziny podawania. Są dania, można je sobie wziąć. W soboty i niedziele śniadania, obiady i kolacje przygotowują dzieci razem z wychowawcami, którzy mają dyżur. Każdego dnia wspólnie robią też kolacje, bo panie kucharki pracują do 14.00.

- Jedne dzieci mają zamiłowania kulinarne, więc garną się do kuchni, inne w tym czasie nakrywają do stołu. Starsze dziewczyny potrafią ugotować zupę, zrobić naleśniki, spaghetti, pizzę czy upiec ciasto, a na niedzielę przygotować mufinki. Czasem jest też tak, że gdy dzieci mają na coś ochotę, półprodukty przygotowują im panie kucharki – pani dyrektor objaśnia zasady funkcjonowania domków.

Naczynia po posiłku dzieci wkładają do zmywarki. Nie ma tu sprzątaczek, więc porządki w domu są na głowie wychowawców i dzieci. - Właściwie każdego zatrudnionego pracownika, łącznie ze mną. Pomagamy dzieciom w sprzątaniu, zwłaszcza tym młodszym - dopowiada pani dyrektor. Dzieci same nastawiają pranie, same prasują, oczywiście z wyjątkiem tych młodszych.
- Atmosfera u nas jest domowa, dzieci czują się tu dobrze – stwierdza pani dyrektor.

Powstał rodzinny i przytulny dom
Właśnie o zapewnienie dzieciom domowych warunków chodziło pomysłodawcom rodzinkowych domów dziecka. Małych, tworzących coś na kształt rodziny – podopieczni to dzieci, wychowawcy to rodzice. Zmianę charakteru i kształtu działania domów dziecka nakazywało rozporządzenie ministra pracy i polityki społecznej z 2007 r. Chodziło m.in. o utrzymanie małej liczby dzieci w placówce. Nad zmianami czuwać miały samorządy powiatowe.

W Lubuskiem jako pierwszy takie zmiany postanowił wprowadzić powiat żarski. I zrobił to niemal błyskawicznie. Bo już w marcu 2009 roku, tylko dwa lata po rozporządzeniu, w opisywanych tu domach Jaś i Małgosia, zamieszkały dzieci, po 14 w każdym. Ciut późniejsze przepisy wyznaczyły daty stopniowego dochodzenia do tej małej liczby dzieci w placówce – od 2011 mogło w nich mieszkać co najwyżej 30 dzieci, od tego roku – nie więcej niż 14 właśnie. Powiat żarski wyprzedził przepisy o „lata świetlne”. Jak to się stało?

- Ziemię dostaliśmy od Urzędu Miasta w Żarach. Ówczesna firma Kronopol, dziś SWISS KRONO, zrobiła projekty domów i w bardzo dużej części sfinansowała ich budowę. Pomogła też w ich wyposażeniu, które to kupiono również z pieniędzy rządowych. Powstały domy w ogóle nieprzypominające dawnych placówek opiekuńczo-wychowawczych – mówi dyr. M. Łozińska – Szklarz.
Dzieci, które znalazły się w Jasiu i Małgosi w Żarach, to część podopiecznych wielkiego Domu Dziecka w Łęknicy, w którym przebywało 70 podopiecznych. Powiat go zlikwidował, drugą grupę dzieci umieszczając w domu w Lubsku.

- Powstał ciepły, przytulny dom, każdy na maksymalnie 14 dzieci. Taka duża rodzina. Byliśmy pierwsi, więc podpatrywali nas inni. Delegacje przyjeżdżały nawet z Dolnośląskiego – opowiada pani dyrektor.

W każdym domu są tak zwane rodzinki, czyli wychowawca ma pod opieką trójkę albo dwójkę dzieci. Odpowiada za zakup dla nich odzieży, zaopatrzenie w środki higieny, kontaktuje się także ze szkołą. To taki rodzic zastępczy, opiekun bezpośredni. Ale gdy jest na dyżurze, odpowiada za wszystkie dzieci w domu.

Placówka ma bardzo dobry kontakt ze szkołami – gdy dziecko nie pojawi się na zajęciach, już o 10.00 wiedzą o tym opiekunowie.
- U nas dziecko nie jest anonimowe jak w tamtych wielkich domach. Jednocześnie staramy się zapewnić im warunki zbliżone do panujących w rodzinie. Nie zabraniamy spotkań poza domem z koleżankami, kolegami z klasy, a ci mogą odwiedzać nasze dzieci i uczestniczyć choćby w przyjęciu urodzinowym. Takie placówki były bardzo potrzebne – zauważa dyrektorka.

Żeby te maluchy dały w końcu się wyspać
A jak w Jasiu i Małgosi czują się dzieci? – Tu jest fajnie. Najlepiej, gdy jest wiosna i lato, bo wtedy zbieramy się i gramy w piłkę nożną – stwierdza… Zuzia, lat 15. Trenuje karate, lubi grać w piłkę nożną i ręczną. Chętnie uczy się chemii i polskiego, nie przepada za matematyką. Uwielbia rysować, najchętniej twarze ludzi. A gotowanie? - Może kiedyś mnie zainteresuje. Nieraz robię kanapki. Jak jest pani Ewcia, to robię jej taką kolorową. Ale pani nigdy nie chce, zjada swoje – wyłuszcza Zuzia.

Gdy o to , jak tu jest pytam Marcela, 9 lat, uśmiecha się i tylko potakuje głową. Za to ochoczo mówi, że chodzi do Agrosu na zapasy i na treningu, w takiej ćwiczeniowej bitwie, zajął drugie miejsce.

Kasia, 16 lat, chodzi do technikum ekonomicznego, do klasy ze specjalnością grafika i poligrafika cyfrowa. - Szukałam czegoś, co byłoby w moim stylu, bo nie powinnam zmarnować swojego talentu, który jest na bardzo wysokim poziomie – argumentuje wybór kierunku. Jak podkreśla, tak ocenili ją dorośli prowadzący kółka artystyczne. Teraz robi portrety i ilustracje do książek. Nazywa siebie duszą artystyczną, ale i sportową. A czy dusze artystyczne czasem sprzątają, czy są ponad to? – Mam w pokoju artystyczny nieład. Mnie to by odpowiadało, ale koleżance z pokoju trochę mniej – przyznaje. Stwierdza, że w domu jest ok. Dorzuca jednak małe „ale” – małe dzieci nie dają pospać w wolne dni.

Z tym spaniem lepiej pewnie nie będzie, bo ostatnio w domach pojawiło się więcej młodszych dzieci, 6-7-letnich, choć powinny być tylko te powyżej 10. roku życia. Przydałby się więc plac zabaw z huśtawkami, zjeżdżalniami. Ale może pomogą sponsorzy. – Mamy dużo sponsorów, czasem dostajemy od nich na przykład rowery, pralki, zmywarki, lodówkę, odkurzacze, meble. W zeszłym roku SWISS KRONO kupiło nam drukarkę, na początku tego roku dzieci dostały z tej firmy piękne plecaki – mówi pani dyrektor. Dodaje, że placówka ma też ogrodników, którzy dają kwiaty, żeby wokół domów było pięknie.

Będę ganiać młodych, ale i przytulać
Co dzieje się z dziećmi, które kończą 18 lat? Jak twierdzi pani dyrektor, radzą sobie, choć różne są ich losy. Jedne kończą szkoły i idą do pracy, inne – przestają się uczyć, ale zaczynają pracować. Jeszcze inne wyjeżdżają za granicę.

- Większość dzieci, którą tworzą te uczące się, trafia do mieszkań chronionych, darmowych i w pełni wyposażonych. Są w nich dopóki nie zakończą edukacji. Dostają 500 zł wsparcia, ośrodki pomocy społecznej finansują im obiady. Niektórzy podają rodziców o alimenty – stwierdza dyrektorka. I zauważa, że w domach są dzieci, które mieszkają tu już siedem lat: - Miałam chłopca, który w placówkach był 12 lat. Uczy się jeszcze, więc jest w mieszkaniu chronionym.

Wychowawczyni Elżbieta Lewandowska pracowała jeszcze w DD w Łęknicy. Jak opowiada, tam było pięć grup wychowawczych, a cały dom przypominał koszary – smutne, ubogie pokoje, zbiorcze prysznice rodem z PRL-u.

- Dzieci też były uczone samodzielnego życia, tylko panowały tam inne warunki, a te przecież także decydują o formie przygotowania do usamodzielnienia. Na przykład utrudnione było gotowanie, na piętrach mogły co najwyżej zrobić kanapki czy herbatę - opisuje.

Jej zdaniem w Żarach dzieci mają zupełnie inny komfort życia. Typowy system rodzinkowy, z mniejszą liczbą dzieci, jest dla ich rozwoju zdecydowanie korzystniejszy. – Tu panuje domowy klimat, jest rodzinna atmosfera. Dzieci mają wychowawcę dla siebie, mają z nim inny kontakt. Tu jest lepiej, bez porównania. Takie domy jak te, to strzał w dychę, supersprawa – stwierdza.
Czy stamtąd, z Łęknicy, wychodził inny człowiek? – Stąd dzieci na pewno mają lepsze wspomnienia, znacznie milsze. Niektóre po ukończeniu 18. roku życia chciałyby tu zostać. Tam zostać nikt nie chciał...

W domu w Żarach chciałaby pracować Martyna, 17 lat. Jest uczennicą technikum logistycznego. Trenuje karate, ma w dorobku 4-krotne mistrzostwo Polski, jest reprezentantką kraju. Ma nadzieję, że w październiku poleci do Tokio na MŚ. Trochę martwi się koronawirusem, bo wyjazd do Japonii jest jej jednym z największych marzeń.
- Bardzo pomagam wychowawcom. Opiekuję się młodszymi. Chcę zostać wychowawcą i pracować w tym domu dziecka - przyznaje.
- Tak tu jest super?
- No, wychowawcy są bardzo fajni, z sercem na dłoni. Wydaje się mi, że też taka jestem. Są dni, kiedy mam nerwy, ale staram się dawać dobry przykład.
-Trenujesz karate i masz serce na dłoni?
- Karate to również sztuka panowania nad sobą, a nie tylko machanie nogami i rękoma. Trzeba pokazać się też ze strony moralnej. Żeby móc tu przyjść, planuję studia na pedagogice, ewentualnie na AWF-ie.
- I będziesz ganiać młodych?
- Albo przytulać. Albo ganiać i przytulać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rodzinnie i przytulnie jak w domu. Tylko dzieci ciut więcej... - Gazeta Lubuska

Wróć na zagan.naszemiasto.pl Nasze Miasto